środa, 30 grudnia 2015

LIFE IS A BITTER SWEET SYMPHONY

Chyba musiałam być wyjątkowo grzeczna w tym roku, bo prezentami sypnęło już z początkiem grudnia. Było tak dobrze, że tylko pozostało mi tylko czekać, aż coś się… aż coś pójdzie nie tak ;-). Chyba każdy, kto zmaga się z wieloma problemami, przewlekłą chorobą i wszelkiej maści lawinami nieszczęść ma tak, że gdy przez jakiś czas wszystko układa się znakomicie gdzieś z tyłu głowy zapala się czerwona lampka, taki znak ostrzegawczy: „Nie przyzwyczajaj się, to tylko na chwilę, spokojnie, zaraz wszystko wróci do znajomego ci stanu rzeczy.”). Po części tak się stało. Złamanie kręgosłupa to chyba najlepszy przykład. Całe szczęście odma nie potwierdziła się, za to dopadła mnie killer infekcja – gardło, krtań, płuca, zatoki, nerki, mega kaszel i katar… Cóż, równość w przyrodzie musi być.

Ale tuż przed Świętami dostałam dwa kolejne niespodziewane prezenty. Jeden nawet dotarł do mnie w dzień Wigilii – było to orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. I to nie byle jakie – stopień znaczny i to na stałe!!! Może wyjaśnię powody mojej radości, bo nie każdy pewnie rozumie, jak można się cieszyć tym, że zostało się uznanym za osobę trwale niepełnosprawną. Taki papierek otwiera po prostu wiele drzwi. Można starać się o dofinansowania z PFRON-u (Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych) do turnusów rehabilitacyjnych, studiów, likwidacji barier architektonicznych, itp. PKP, ZTM i wiele innych instytucji też oferują różne zniżki i ulgi. To tak na szybko, bo sama jeszcze nie zdążyłam dokładnie zgłębić tematu. Do tej pory skakałam pod sufit (w wyobraźni, rzecz jasna), gdy przyznawano mi orzeczenie w stopniu umiarkowanym na 2 lata. Od teraz, dzięki pewnej kompetentnej pani neurolog nie będę musiała stawiać się na kolejne komisje, będę miała ułatwiającą życie kartę parkingową i święty spokój. Także jest git. :-)

Chociaż akurat komisja w  Powiatowym Zespole do spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Poznaniu, przy ul. Słowackiego 8 nie była jakoś specjalnie traumatycznym przeżyciem.  Budynek wyremontowany, nie straszy z zewnątrz jak wcześniej, w środku korytarze, gabinety też nówka sztuka. Wszędzie przemili ludzie, uprzejmi, pomocni…. Porządek, kultura, komputeryzacja. Człowiek nie czuje się jak śmieć, który chce oskubać nadwerężony i tak budżet państwa, bo nie chce mu się iść do pracy. Jest traktowany z SZACUNKIEM. I za to waśnie SZACUN dla wszystkich pracowników.

ZUS to już zupełnie osobna historia… Ponieważ jakiś czas temu byłam tam na komisji odwoławczej, cały czas czekałam na decyzję komisji. W głębi duszy byłam pewna, że będzie odmowna. ZUS bardzo rzadko podważa opinie własnych orzeczników i konsultantów i raczej podtrzymuje pierwsze orzeczenie. A jak się komuś nie podoba, zawsze może iść do sądu. Tak to zazwyczaj bywa.. W moim przypadku uznano natomiast, że jednak NIE JESTEM zdolna do pracy i przyznano mi rentę socjalną do końca 2016 roku. Może cud, może rozsądni lekarze w komisji, a może po prostu ZUS uznał, że szkoda im hajsu na koszty sądowe, bo mam spore szanse na wygraną. ;-) Nie ważne. Ważne jest to, że jestem ubezpieczona a na moje konto co miesiąc będzie wpływać 643 zł. Kwota w sumie śmieszna, bo jak się utrzymać za sześć paczek miesięcznie? Nie wystarczy nawet na opłaty za mieszkanie. Nie narzekam, bo to zawsze coś. Chcę tyko powiedzieć, że w naszym kraju wszystko wywrócone jest do góry dupskiem. No bo czy to moja wina, że stan zdrowia nie pozwala mi pracować? Poza tym, na rencie są z reguły osoby CHORE. A skoro tak, logiczne jest, że mają większe wydatki, niż przeciętny śmiertelnik. Nawet gdy korzysta się wyłącznie z publicznych świadczeń, to i tak trzeba wykupić leki, niezbędny sprzęt medyczny, dopłacić do wyjazdu na turnus rehabilitacyjny, sanatorium.

Nie ma mowy, żeby przeżyć do pierwszego za taką sumę, nawet przy pełnej mobilizacji rodziny i przyjaciół. Co robić w takiej sytuacji? Schować dumę w kieszeń i prosić innych o pomoc…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz