środa, 29 czerwca 2016

SHOCK (WAVE) THERAPY


Na moje cholerne Achillesy stosowałam już chyba wszystkie zabiegi fizykalne świata. Próbowałam też terapii manualnej, tejpów (pisownia konkret, I know), akupunktury i „wcierek” z maści i żeli wszelakich. Jeśli już pomagało, to na kilka dni, maksymalnie tygodni. Generalnie zasada jest taka, że jeżeli po zastosowaniu leczenia zachowawczego nie następuje poprawa, konieczna jest interwencja chirurgiczna. Ponieważ jednak jestem przypadkiem wyjątkowym i mam, delikatnie mówiąc, problemy z gojeniem, operacja najprawdopodobniej przyniosłoby więcej szkody, niż pożytku, bo po dokonaniu rewizji ścięgna i usunięciu zwapniałych elementów szybko pojawiłyby się nowe, jeszcze bardziej wypasione i zjadliwe, otoczone grubaśnymi i sztywnymi bliznami… ;-).

Jako, że od soboty urzęduję sobie w Zakopanem na turnusie rehabilitacyjnym (o tym w następnym poście), postanowiłam wykorzystać dostępną tutaj bazę zabiegową i spróbować czegoś nowego – Terapii Falą Uderzeniową SWT (Shock Wave Theraphy). Słyszałam, że jest to jedna najnowocześniejszych form niefarmakologicznego leczenia bólu narządu ruchu i może być alternatywą dla leczenia chirurgicznego. Moje pierwsze spotkanie z falą i od razu 45% mocy tego wynalazku. A podobno jakiś facet przede mną też miał robionego Achillesa i wytrzymał ledwo 15, na dodatek jęcząc i sycząc z bólu. Wrażliwiec widocznie. Ja, według fizjoterapeutki przynajmniej, jestem natomiast twardzielem odpornym na ból. Podobno widać, że dużo przeszłam.

Sam zabieg mało przyjemny, dziwne uczucie, coś pomiędzy bólem przy robieniu tatuażu a depilacją ;-). Także ogólnie luz. Ostrzegano mnie wprawdzie, że po jego wykonaniu może wystąpić „przemijające nasilenie dolegliwości bólowych, które ustępuje zazwyczaj po 2-3 dniach”. Dlatego wskazane jest stosowanie leków przeciwbólowych zawierających paracetamol lub okładów z lodu.” Ale tego, co się zaczęło dziać po kilku godzinach to się nie spodziewałam, bez kitu. Cała okolica ścięgna stała się zaczerwieniona, spuchnięta i… napierdalała. Tak właśnie, napierdalała. Wjechało Oxy, ale i tak nie spałam całą noc. Dzisiaj nie mogę zgiąć nogi w stawie skokowym, mój chód jest iście cyrkowy no i boli epicko. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ten zabieg wybrałam dobrowolnie, oczywiście w porozumieniu z moim osobistym Terapeutą ;-). Jeszcze cztery razy czeka mnie taka rozrywka, bo pełen cykl składa się z pięciu zabiegów, przy czym trzeba zachować pomiędzy nimi odstępy przynajmniej pięciodniowe.

Cały myk leczenia tą metodą polega na tym, że, najprościej mówiąc, fala celowo zaostrza stan zapalny, rozwala zmienione chorobowo tkanki, dzięki czemu stymuluje i przyspiesza proces gojenia. SWT rozbija też zwapnienia, zwłóknienia i blizny spowodowane nawracającymi urazami i w moim przypadku przewlekłym zapaleniem ścięgna. A to właśnie zwapnienia są podstawową przyczyną bólu i utraty elastyczności. Docelowo uszkodzona tkanka ma się zregenerować i ostatecznie zostać wyleczona. Zatem próbujemy, na razie za królika robi noga prawa. Niestety na efekt końcowy będę musiała trochę poczekać. Ale jest światełko w tunelu, że po zakończeniu tej imprezy będę miała naprawione, niebolące Achillesy. Ciekawe, jak to jest. :-)

piątek, 10 czerwca 2016

MY LIFE, MY RULES

W życiu można kierować się różnymi zasadami. Dekalogiem, mądrościami Dalajlamy, wzorcami postępowania wyniesionymi z domu albo regułami narzucanymi sobie samemu. Ja aktualnie kieruję się jedną jedyną zasadą – Zasadą Zachowania Energii. Cierpię na totalny brak mocy, który uniemożliwia mi działanie. Po kilku krokach po domu, po najprostszych czynnościach typu zmycie kilku naczyń ziaję jak pies, kręci mi się w głowie i muszę się położyć. Dupa przyrasta mi do kanapy, a od leżenia i odpoczywania dostaję kręćka. I tak w kółko. Coś mi się zdaje, że kiedy człowiek zaczyna fantazjować na temat sprzątania mieszkania, najwyższy czas zgłosić się na leczenie psychiatryczne. Whatever. W niedzielę przyjeżdża do mnie Monia. I nic innego chwilowo mnie nie interesuje.