piątek, 13 maja 2016

TEARS OF FEARS

Wychodzę z zakrętu. Tym razem było naprawdę blisko. Nie zabawiłam długo na oddziale neurologii, na który przeniesiono mnie po operacji. Szkoda, bo na sali miałam ekipkę naprawdę fajnych dziewczyn, totalnych krejzolek oczywiście, więc było mega wesoło. Wszystko szło dobrze - badania, leczenie. Brzuch wprawdzie bolał, ale myślałam, że tak może być. Aż tu nagle klops. Zaczęłam silnie goraczkować, w taki sposób, jaki do tej pory znałam jedynie z romantycznych powieści. Moje drżące ciało i szczękające zęby były tego namacalnym dowodem.

Ten koszmar trwał kilka dni, które zlewają mi się teraz w jedno wielkie odczucie ZIMNA. Arktycznego. Nie pomogły wysiłki mojej mamy, i kochanych współtowarzyszek niedoli, które na zmianę ubierały mnie i rozbierały, w miarę jak temperatura mojego ciała rosła i spadała. Wezwany na konsultację znajomy chirurg nie mógł mnie znaleźć pod górą kocy i kołder, pod którymi próbowałam się ogrzać. Pierwszy raz miałam też na nogach wełniane, góralskie skarpety w połowie maja... Po badaniu i wykonaniu USG zapadła decyzja o powtórnej operacji.

Na stół pojechałam we własnych ciuchach, nie było czasu na przedzabiegowe procedury. Wszyscy myśleli, że to koniec. Ponoć byłam sinokoperkowa, niemal przezroczysta, kolor ust wskazywał na niedotlenienie orgamizmu, a ekran termometru pokazywał cyfrę 4 na początku. Wyłam z bólu. Potem pamiętam już tylko salę operacyjną.

Znów jestem na oddziale chirurgii pooperacyjnej. Uczę się imion pielęgniarek, przyzwyczajam do codziennej oddziałowej rutyny, dużo ćwiczę, walczę przy chodziku o każdy krok. Mam świetne fizjoterapeutki, super pozytywne babki, dzięki wspólnym żartom i śmiechom jest mi łatwiej. Mój organizm dał radę. Toczy się w nim jeszcze mega proces zapalny, który objął krew, nerki, i całą jamę brzuszną. Jest to dla mnie bardzo trudny czas, przepełniony bólem, trudnościami z poruszaniem, wymiotami, etc. Jestem faszerowana lekami, różnistymi. Ale przecież to nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy przyszło mi się zmierzyć z takim rozwojem wydarzeń. Najgorsze, że jest to trudne nie tylko dla mnie, ale też dla mojej rodziny: Jamesa, moich rodziców, dla moich przyjaciół, dla tych, którzy znają mnie lepiej lub gorzej. Dla wszystkich Was mam taką wiadomość: nie umieram, ale żyję. Teraz cierpię, boję się o swoje zdrowie i życie. Ale możliwe, że za jakiś czas wsiądę na konia i jedyne czego będę się obawiać to to, że w terenie złapie nas burza.

Za kciuki, słowa wsparcia, a przede wszystkim za modlitwę i mszę św. w intencji mojego wyzdrowienia - dziękuję. To mnie uspokaja i daje MOC. Pomaga znaleźć w sobie siłę. Chciałabym wierzyć, że przynajmniej na tę chwilę jest to ostatni zakręt. Jedno wiem na pewno: nie będę bezczynnie czekać, aż w moim życiu magicznie pojawi się normalność. A moje łzy nie będą łzami smutku, bólu czy porażki. Będą łzami walki. Tej najważniejszej.

Utwór na dziś: Michał Szpak, "Ostatni zakręt".