niedziela, 25 lutego 2018

IN LOVING MEMORY OF SLEEP

Ból. Tak, bez wątpienia, to ON. Znamy się nie od dziś. Był, jest i zawsze będzie. Wybudza mnie z i tak płytkiego snu. Usiłuję zmienić pozycję, ale mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Sycząc z bólu udaje mi się zaledwie wyprostować lewą rękę w łokciu i nieco odwrócić stopę. Zawsze coś. Leżę jeszcze chwilę w nadziei, że sen wróci i przyniesie chwilową ulgę od dolegliwości, jakie funduje mi mój układ szkieletowy. Nie tym razem. A więc PAINSOMNIA. Otwieram oczy i przez moment zastanawiam się, gdzie jestem. Pewnie szpital. Jeśli tak, to który? W nogach śpi jamnik. Więc jednak dom. Nie, to mieszkanie rodziców. Oddali mi przecież swoją sypialnię na czas mojego pobytu w Szydłowska Resort & Spa ;-).

Wraz z bólem szybko powraca świadomość. Sięgam ręką po strzykawkę przyszykowaną wczoraj wieczorem. Nie mam siły nacisnąć atomizera środka dezynfekującego. Trudno. Wbijam igłę w ramię. Całe szczęście tłok strzykawki nie stawia większego oporu. Czekam. Kwadrans, może dłużej. Powoli wraca moc. Wygrzebuję spod kołdry telefon. Dopiero teraz mam siłę, żeby go odblokować, a moje oczy są w stanie przeczytać godzinę na wyświetlaczu. 03:17. Nie pospałam długo. Zresztą na pewno sen jest przereklamowany. Sięgam ręką po szklaną buteleczkę stojącą obok łóżka. Znajomy odgłos drażetek podskakujących wewnątrz uspokaja niczym grzechotka. Dwie tabletki, łyk wody. Obok leżą jeszcze dwa blistry. Wyciskam po dwie z każdego. Krztuszę się trochę, ale jakoś udaje mi się je przełknąć. Gdy tabletki suną w stronę żołądka czas na kolejny krok – zjedzenie krakersa. To wyższa szkoła jazdy, wymaga gryzienia. Muszę. Inaczej leki wrócą, skąd przyszły, a śluzówka żołądka…

W oczekiwaniu na działanie przyjętych tabletek próbuję zająć uwagę Candy Crash Sagą, ale mój stan umysłu i uporczywe dwojenie w oczach nie pozwala na tak skomplikowaną intelektualnie i wyrafinowaną rozrywkę. Włączam audiobooka, ale po kilku minutach orientuję się, że nie wiem o czym mowa. Nie jestem w stanie się skupić. Słyszę przejeżdżający tramwaj. Musi być zatem już grubo po czwartej, nawet przed piątą. Śmieję się w duchu, bo skoro doszłam do takiego wniosku drogą dedukcji, to znaczy, że ból zaczyna ustępować miejsca logicznemu myśleniu. Robię szybką analizę: kręgosłup, barki, achillesy i reszta ekipki nieco odpuściły. Nerw łokciowy dalej szarpie niemiłosiernie i pali żywym ogniem a biodro rwie, jakby ktoś okładał je bez przerwy kijem bejsbolowym usiłując jednocześnie wbić głowę kości udowej w panewkę tak głęboko, że mam wrażenie, że uwiera mnie w oczy. Pewnie dlatego cały czas się szklą i rozmazuje mi się obraz.

Staram się podciągnąć trochę na wyżej na łóżku i zrobić płucom więcej miejsca w klatce piersiowej. Oddech spłycił się mocno po narkotycznych lekach przeciwbólowych. Szybko włączam koncentrator, pakuję do nosa wąsy tlenowe. Paznokcie powoli przyjmują barwę z fioletowej na zbliżoną do koloru skóry. Saturacja wraca do normy. Jest OK. Może jeszcze przysnę na chwilę w ciągu dnia?

Sen to dobro luksusowe, nawet w domu. W szpitalu wiadomo – nasze spanie jest przerywane, bo leki, kroplówki, światło, trzaskające drzwi, odgłosy z korytarza, chrapanie towarzyszy niedoli. Bo to sen „na czujce”. W domu wcale nie jest lepiej. Padam ze zmęczenia, zasypiam snem nieprzytomnym i bezsennym, by po chwili wybudził mnie ból. Czasem zastanawiam się ile można tak pociągnąć. Pewnie nawet zadziwiająco długo. Ale choroba wykorzystuje każdą słabość i nadgryza kolejne nerwy, kości, mnoży przeciwciała, wzmaga się autoagresja i pogarsza się stan neurologiczny. Chyba nie to jest najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że jest XXI wiek, a ja niewiele mogę nic z tym zrobić.

Ból. Każdy go zna. Międzynarodowe Stowarzyszenie Bólu definiuje go jako: „nieprzyjemne doznanie zmysłowe i emocjonalne związane z aktualnie występującym lub potencjalnym uszkodzeniem tkanek albo opisywane w kategoriach takiego uszkodzenia”. Jak dla mnie, to nieprzyjemne może być podróżowanie zatłoczonym, śmierdzącym tramwajem w upalny dzień, ale nie ból. Pewnie, czasem pobolewa nas głowa, plecy, kolano. Łykamy Apap, jak przykazali w reklamie TV i działamy dalej. Gorzej, jeśli ból jest z nami bez przerwy, 24/7 i towarzyszy mu bezsenność i totalne zmęczenie materiału.

Jeśli chodzi o mnie, ból w stawach i kręgosłupie jest dominujący. Niewyobrażalne rwą też kości i mięśnie. Najprostsze czynności stają się niewykonalne. Oprócz braku sprawności jest też paląco-piekący ból. Od lat walczę z przewlekłym bólem neuropatycznym. To ból, na który nie działają najsilniejsze narkotyczne leki. To ból, w którym dotyk materiału na skórze, zmiany pogody, temperatury w pokoju, wilgoć powodują nasilenie dolegliwości.

Jerzy Stuhr napisał w swojej książce, że ból odbiera zdolność do mobilizacji. 100% racji. A kiedy boli, wszystko staje się zakłócone, nieostre, nieprecyzyjne. Człowiek drętwieje i czeka, aż przejdzie – żeby w ogóle zacząć myśleć. Niemniej, gdybym któregoś dnia obudziła się bez bólu pomyślałabym, że nie żyję. Jest częścią mojego życia od tak dawna, że jest częścią mnie. A gdyby zniknął z mojego życia – na pewno czułabym się samotna! :-). Tymczasem mam na zakończenie apel do godzin nocnych: musimy przestać się w ten sposób spotykać. Naprawdę wolałabym się z wami przespać ;-).

Moja wierna Pocieszycielka :-)