środa, 30 grudnia 2015

LIFE IS A BITTER SWEET SYMPHONY

Chyba musiałam być wyjątkowo grzeczna w tym roku, bo prezentami sypnęło już z początkiem grudnia. Było tak dobrze, że tylko pozostało mi tylko czekać, aż coś się… aż coś pójdzie nie tak ;-). Chyba każdy, kto zmaga się z wieloma problemami, przewlekłą chorobą i wszelkiej maści lawinami nieszczęść ma tak, że gdy przez jakiś czas wszystko układa się znakomicie gdzieś z tyłu głowy zapala się czerwona lampka, taki znak ostrzegawczy: „Nie przyzwyczajaj się, to tylko na chwilę, spokojnie, zaraz wszystko wróci do znajomego ci stanu rzeczy.”). Po części tak się stało. Złamanie kręgosłupa to chyba najlepszy przykład. Całe szczęście odma nie potwierdziła się, za to dopadła mnie killer infekcja – gardło, krtań, płuca, zatoki, nerki, mega kaszel i katar… Cóż, równość w przyrodzie musi być.

Ale tuż przed Świętami dostałam dwa kolejne niespodziewane prezenty. Jeden nawet dotarł do mnie w dzień Wigilii – było to orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. I to nie byle jakie – stopień znaczny i to na stałe!!! Może wyjaśnię powody mojej radości, bo nie każdy pewnie rozumie, jak można się cieszyć tym, że zostało się uznanym za osobę trwale niepełnosprawną. Taki papierek otwiera po prostu wiele drzwi. Można starać się o dofinansowania z PFRON-u (Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych) do turnusów rehabilitacyjnych, studiów, likwidacji barier architektonicznych, itp. PKP, ZTM i wiele innych instytucji też oferują różne zniżki i ulgi. To tak na szybko, bo sama jeszcze nie zdążyłam dokładnie zgłębić tematu. Do tej pory skakałam pod sufit (w wyobraźni, rzecz jasna), gdy przyznawano mi orzeczenie w stopniu umiarkowanym na 2 lata. Od teraz, dzięki pewnej kompetentnej pani neurolog nie będę musiała stawiać się na kolejne komisje, będę miała ułatwiającą życie kartę parkingową i święty spokój. Także jest git. :-)

Chociaż akurat komisja w  Powiatowym Zespole do spraw Orzekania o Niepełnosprawności w Poznaniu, przy ul. Słowackiego 8 nie była jakoś specjalnie traumatycznym przeżyciem.  Budynek wyremontowany, nie straszy z zewnątrz jak wcześniej, w środku korytarze, gabinety też nówka sztuka. Wszędzie przemili ludzie, uprzejmi, pomocni…. Porządek, kultura, komputeryzacja. Człowiek nie czuje się jak śmieć, który chce oskubać nadwerężony i tak budżet państwa, bo nie chce mu się iść do pracy. Jest traktowany z SZACUNKIEM. I za to waśnie SZACUN dla wszystkich pracowników.

ZUS to już zupełnie osobna historia… Ponieważ jakiś czas temu byłam tam na komisji odwoławczej, cały czas czekałam na decyzję komisji. W głębi duszy byłam pewna, że będzie odmowna. ZUS bardzo rzadko podważa opinie własnych orzeczników i konsultantów i raczej podtrzymuje pierwsze orzeczenie. A jak się komuś nie podoba, zawsze może iść do sądu. Tak to zazwyczaj bywa.. W moim przypadku uznano natomiast, że jednak NIE JESTEM zdolna do pracy i przyznano mi rentę socjalną do końca 2016 roku. Może cud, może rozsądni lekarze w komisji, a może po prostu ZUS uznał, że szkoda im hajsu na koszty sądowe, bo mam spore szanse na wygraną. ;-) Nie ważne. Ważne jest to, że jestem ubezpieczona a na moje konto co miesiąc będzie wpływać 643 zł. Kwota w sumie śmieszna, bo jak się utrzymać za sześć paczek miesięcznie? Nie wystarczy nawet na opłaty za mieszkanie. Nie narzekam, bo to zawsze coś. Chcę tyko powiedzieć, że w naszym kraju wszystko wywrócone jest do góry dupskiem. No bo czy to moja wina, że stan zdrowia nie pozwala mi pracować? Poza tym, na rencie są z reguły osoby CHORE. A skoro tak, logiczne jest, że mają większe wydatki, niż przeciętny śmiertelnik. Nawet gdy korzysta się wyłącznie z publicznych świadczeń, to i tak trzeba wykupić leki, niezbędny sprzęt medyczny, dopłacić do wyjazdu na turnus rehabilitacyjny, sanatorium.

Nie ma mowy, żeby przeżyć do pierwszego za taką sumę, nawet przy pełnej mobilizacji rodziny i przyjaciół. Co robić w takiej sytuacji? Schować dumę w kieszeń i prosić innych o pomoc…

niedziela, 27 grudnia 2015

JA W KWESTII FORMALNEJ :-)

Dziś kwestie formalne. Każdy, kto chce przyłączyć się do mojej walki o zdrowie ma teraz do dyspozycji dwie nowe, łatwe i szybkie metody. Nie, żeby zrobienie przelewu internetowego trwało nie wiadomo jak długo i było jakoś mega skomplikowane, ale teraz można skorzystać z opcji PayU!

Jak to zrobić:
Należy wejść na stronę internetową Fundacji AVALON, a konkretnie na profil osoby, którą chce się wesprzeć – w tym przypadku to:

http://www.fundacjaavalon.pl/nasi_beneficjenci/cegiela_karolina.html
 

i kliknąć w odpowiednią ikonkę:


Następnie wystarczy postępować zgodnie z dalszymi instrukcjami, uzupełniając wymagane pola.

Po przejściu na stronę PayU – wybrać swój bank lub opcję płatności kartą Visa lub Master Card (dane do przelewu są juz uzupełnione).

Po dokonaniu tych kroków darowizna zostanie przekazana na moje subkonto.


Jeszcze szybciej, prościej i wygodniej, i, co nie jest bez znaczenia, bez konieczności korzystania z komputera czy smartfona, można dorzucić się do mojej wirtualnej świnki-skarbonki wysyłając SMS. Fundacji został przyznany numer specjalny, dzięki czemu można przekazywać darowizny właśnie w formie SMS-ów charytatywnych !


Wystarczy więc wysłać SMS pod numer 75 165 w treści wpisując słowo POMOC oraz numer mojego subkonta czyli 4632 (bez nazwiska).

Każdy SMS to 5 złotych wsparcia!

Koszt SMSa to 6,15 zł. brutto (kwota zawiera VAT), z czego 5 zł. stanowi darowizna na rzecz Podopiecznego. Zgodnie z Regulaminem subkonta Fundacja pobiera od darowizn opłatę w wysokości 3% kwoty darowizny.

Dziękuję za każdy, nawet najdrobniejszy gest.



poniedziałek, 21 grudnia 2015

CH*J BOMBKI STRZELIŁ

Gwiazdki nie będzie.

Każdy ma jakiś moment, jakąś cezurę, która wyznacza czas, w którym rozpoczyna się dla niego okres świąteczny. Niektórzy kupują choinkę i dekorują balkon lampkami już 3. listopada. W moim domu rodzinnym Święta Bożego Narodzenia rozpoczynają się zawsze po „Koncercie gwiazdkowym”, w którym występują uczniowie szkoły muzycznej POSM II st. im. M. Karłowicza. A tak naprawdę po wykonaniu utworu Anny Jurksztowicz pt. „Zima lubi dzieci” w aranżacji na chór i orkiestrę. Dopiero wtedy ruszają przygotowania, uszka, barszcze, kapusty z grzybami, karpie i te sprawy. Coroczna obecność na tym koncercie jest dla nas wszystkich tak oczywista jak dzielenie się opłatkiem w Wigilię. Wczoraj wspomniana wyżej piosenka została wykonana po raz 23. Nie było mnie przy tym. Nie dałam rady.

Dziś okazało się, że mam złamany kręgosłup (konkretnie jeden z wyrostków, po uderzeniu plecami w kant komody parę tygodni temu), neuralgię międzyżebrową oraz podejrzenie odmy i zapalenia opłucnej. Zamiast przygotowań do Świąt – dalsza diagnostyka i leżenie w gorsecie modląc się, żeby złamanie zrosło się samo. Merry Christmas!

piątek, 18 grudnia 2015

W DRODZE DO SZCZĘŚCIA :-)

Dochodzę jeszcze do siebie po wtorkowym koncercie. I nie chodzi tu tylko o aspekt fizyczny – wiecie, że każde wyjście z domu i dłuższa obecność w jakimś miejscu jest dla mnie wyzwaniem. Dlatego następny dzień spędziłam mniej więcej w takiej pozycji, przekładając coldpacki z jednego bolącego stawu na drugi. :-)


Ale było warto i to jeszcze jak! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie tam nie być. Byłam (i nadal jestem) tak niesamowicie wzruszona i szczęśliwa, że musiałam ochłonąć, poukładać sobie w głowie to, co się wydarzyło, żeby sklecić coś sensownego. A i tak nie gwarantuję, że tak się stanie ;-)

Koncert okazał się mega sukcesem. Zresztą nie mogło być inaczej, skoro głównym organizatorem i zarazem prowadzącym był nieoceniony Krzysztof „Brainfreezer” Spychała, rzecz miała miejsce w klimatycznym „The Dubliner Irish Pub”, a wystąpili niezwykle utalentowani wykonawcy znani, między innymi, z programu „The voice of Poland”. Było zabawnie, świątecznie, rodzinnie, a miłość po prostu fruwała pod sufitem! Nie zabrakło dobrej energii i naprawdę dobrej muzyki. Ze sceny, oprócz genialnych dźwięków padło też mnóstwo ciepłych słów pod moim adresem, za które bardzo dziękuję.

No i najważniejsze - udało się też zrealizować cel, który był głównym powodem organizacji tego przedsięwzięcia. Dzięki wszystkim datkom i napiwkom, udało się zebrać kwotę 1300 zł na moje leczenie!!! 

W trakcie koncertu odbyła się też aukcja-niespodzianka, na której można było kupić cenne dublinerowe pamiątki. Jedna z jubileuszowych piersiówek została wylicytowana za 200 zł! Na dodatek zwycięzca licytacji zdecydował się na ponowne przekazanie jej na aukcję. W ten sposób, jak głosi fanpejdż pubu, przedmioty te, „oprócz wartości sentymentalnej, zyskały także wartość wprost nieocenioną!” Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się pomóc.


Z dumą mogę wymienić teraz wielkich ARTYSTÓW, którzy zechcieli wystąpić:

Maciej Kujawa („Bitwa na głosy III”)
Link do utworu „Nocturnal rites” w wykonaniu Macieja:

Patrycja Michalczak („Bitwa na głosy II”)
Link do utworu "Ważne", który Patrycja wykonała wraz raperem Mezo
Link do fanpage'a Patrycji

Magda Moyo (The Voice of Poland III)
Link do fantastycznego wykonania utworu „Songbird" przez Magdę podczas "Przesłuchań w Ciemno"
Link do fanpage'a Magdy

Aga Czyż (The Voice of Poland III)
Link do kanału Agi w serwisie YouTube
Link do fanpage'a Agi

Agata Jankowiak i Bartek Zieliński (z zespołu Zakręt)
Link do kanału zespołu w serwisie YouTube
Link do fanpage'a zespołu

Rafał Sekulak (The Voice of Poland III)
Link do kanału Rafała w serwisie YouTube
Link do fanpage'a Rafała

Ewa Michrowska i Szymon Płachciński (The Voice of Poland V)
Link do utworu "I Don't Want to Talk About It" w wykonaniu Ewy - "Przesłuchania w ciemno"
Link do fanpage'a Ewy

Żadne słowa nie wyrażą mojej wdzięczności, ale mimo to… (posłużę się informacjami z posta „Brainfreezera”, bo nie chcę nikogo pominąć).

Dziękuję Wam drodzy Muzycy, że zdecydowaliście się zagrać i swoimi nazwiskami przyciągnęliście mnóstwo ludzi.

Dziękuję Krzysiowi Spychale i Kasi Pieterek – za pomysł, organizację, zaangażowanie, ogarnięcie strony graficznej, poruszenie Nieba i Ziemi, żeby to wszystko wypaliło…

Dziękuję pracownikom i współpracownikom The Dubliner Irish Pub – pani manager Paulinie Pawlak, która wymyśliła aukcję i przekazała pamiątki do licytacji i obsłudze, która oddała mi wszystkie (!) tak bardzo należące im się napiwki – bez Was to wydarzenie nie mogłoby się odbyć.

Dziękuję Jackowi Jaskulskiemu za realizację dźwięku, Mikołajowi Gąsiewskiemu za wypożyczenie pianina cyfrowego, Ani Szymczak za ogarnięcie logistyki, pani Małgorzacie Młyńczak-Spychale za ogarnięcie transportu, Joannie Sekulak za robienie zdjęć, telewizji WTK – a w szczególności Paulinie Gaj  – za pomoc w promocji wydarzenia i poinformowanie Poznania o tym, że taki koncert się odbędzie..

Dziękuję  darczyńcom, którzy przyczynili się do sukcesu finansowego koncertu.

Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, że to przedsięwzięcie miało miejsce!!!

Dziękuję każdemu, kto w ten nieciekawy pogodowo, grudniowy wieczór zamiast siedzieć w przysłowiowych kapciochach przed telewizorem z piwkiem w ręce, postanowił to piwko wypić w Dublinerze ;-)

Kochani, 1300zł to pokaźna kwota i naprawdę solidny zastrzyk finansowy. Bardzo chciałabym powiedzieć, że dzięki Waszej pomocy wyzdrowieję. Tak się nie stanie. Ale tylko w ten sposób mam szansę na lepsze funkcjonowanie, zmniejszenie bólu, nowoczesne terapie, wyjazd na usprawniający turnus rehabilitacyjny. Ale też na to, żebym nie musiała stojąc przy aptecznym okienku wybierać, metodą losowania, które z przepisanych przez lekarza leków kupić, bo na wszystkie mnie nie stać.

„Kolejny rok a tak mało zmienia...” Tak było do tej pory. Mój stan zdrowia się pogarszał, czułam się coraz gorzej, coraz mniej lubiłam samą siebie, coraz częściej myślałam, że nie chcę dłużej być na tym świecie. Nie wiedziałam, jak z tego wyjść. Dziękuję Wam, że w tym krytycznym momencie, kiedy poprosiłam o pomoc, nie napotkałam na to, czego obawiałam się najbardziej –  ludzką obojętność. Teraz już wiem, że każdy kolejny rok będzie zmieniał bardzo wiele, bo przecież:

„Tyle jeszcze jest do zrobienia
Ja proszę o więcej!” :-)
(słowa Aga Czyż)

Dziękuję, że jesteście, że w tym przedświątecznym szaleństwie  zdecydowaliście się zaryzykować i zainwestować we mnie. Że postanowiliście pomóc dziewczynie, dla której wsparcie w walce z chorobą jest najpiękniejszym prezentem.


Agata Jankowiak (z zespołu Zakręt)

Bartek Zieliński (z zespołu Zakręt)

Moje kochane Renifery czyli Ewa Michrowska i Szymon Płachciński

Z Ewą i Szymonem

Z Zakrętami :-)

poniedziałek, 14 grudnia 2015

ACTIONS SPEAK LOUDER THAN WORDS

Od kiedy odważyłam się poprosić o wsparcie w mojej walce o zdrowie dzieją się niesamowite rzeczy. Ciężko mi nawet o tym pisać, bo ciągle mam wrażenie, że to jakiś sen, że zaraz się obudzę i to wszystko się skończy. A z takiego snu bardzo nie chcę się budzić. Akcja pod kryptonimem „Pomoc dla Karoliny” nabrała rozpędu i osiągnęła taki zasięg, o którym nie śmiałam nawet marzyć. W zasadzie to nawet nie przyszło mi do głowy, że wszystko może się tak potoczyć.


Po pierwsze, moi Przyjaciele wpadli na pomysł zorganizowania koncertu dla mnie. „Świąteczny koncert wsparcia dla Karoliny Cegieły" odbędzie się już jutro, we wtorek 15.12. o godzinie 20.00 w The Dubliner Irish Pub. Nie wiem jak Krzysiowi i Kasi udało się ogarnąć to wszystko w tak krótkim czasie ani jakim cudem tylu artystów zgodziło się wystąpić na tym koncercie charytatywnie. Widocznie niektórzy mają  układy z „Górą” albo jakieś supermoce. W każdym razie udało się i będziemy zbierać fundusze na moje leczenie. Wszystkich mieszkańców Poznania i okolic gorąco zapraszam! Wpadnijcie posłuchać znakomitych wykonawców i wesprzeć mnie w mojej walce o zdrowie.

Link do wydarzenia:





W dodatku stała się rzecz niesamowita! Obsługa Dublinera zadecydowała, że WSZYSTKIE NAPIWKI, które zostaną na barze w dniu koncertu będą przekazane na moją rzecz! Bardzo, bardzo dziękuję!


Po drugie pewne niezwykłe małżeństwo sprawiło mi dwie ogromne niespodzianki. Pierwszą z nich było zdobycie (vipowskich) zaproszeń na Cavaliadę. Dla niewtajemniczonych – jedno z największych jeździeckich show z mnóstwem atrakcji. Oczywiście dla mnie najważniejsze były zawody – skoki przez przeszkody, zaprzęgi, WKKW. Tak strasznie kocham konie i tak strasznie brakuje mi jeżdżenia na nich, zapachu stajni, ciepła ich sierści i wpatrywania się w te wielkie, piękne gały… :-) Rozmarzyłam się. :-) Niemniej radość i szczęście z możliwości uczestnictwa w tej niesamowitej imprezie nawet w charakterze widza zapamiętam na długo.


Druga niespodzianka to już w ogóle coś nie do uwierzenia. Dzięki Agnieszce i Marcinowi  do akcji organizowania pomocy finansowej dla mnie włączyła się wspaniała aktorka i reżyserka, Pani Krystyna Janda. Moja ulotka zawisła na oficjalnej, autoryzowanej fejsbukowej stronie Pani Krystyny. Nie mogłam w to uwierzyć, więc natychmiast zrobiłam printscreena, oto i on:





Dobro zawsze wraca… Dzięki Waszej pomocy moje szanse na lepsze życie są coraz większe. Chcę walczyć, chcę opowiedzieć światu, że nie wolno się poddawać, nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy tak głęboko w czterech literach, że do wyjścia na powierzchnię potrzeba by tysiąca strażackich drabin. Ja w każdym razie poddawać się nie zamierzam, zwłaszcza, że wokół są ludzie, na których można liczyć. To daje siłę. Ostatnie dni są tego najlepszym przykładem.


środa, 9 grudnia 2015

COMING OUT

Nigdy nie chciałam, żeby ludzie wiedzieli, że tak bardzo źle się czuję. Nie chciałam pokazywać, jak cierpię, jak bardzo się boję, że mam swoje lęki i słabości. Wolałam roztaczać wokół siebie aurę kobiety niezależnej, udawać, nawet przed najbliższymi, że przecież świetnie sobie radzę, uśmiechać się uśmiechem, w który wkładałam wszystko, co postanowiłam przemilczeć. Całe moje dotychczasowe życie to jedna wielka ściema. Dobra mina do złej gry - to właśnie moje życie, moja gra. I na tę grę traciłam większość swojej energii, usiłując za wszelką cenę sprostać takiej wersji samej siebie, jaką wykreowałam sobie w głowie.

Wydawało mi się, że tak jest lepiej. Przecież nikomu nie jest potrzebna świadomość mojego bólu i smutku. Po co miałabym zaprzątać komuś głowę walką o zdrowie, ciągłym boksowaniem się z służbą zdrowia, topniejącymi środkami na leczenie… Poza tym, tak było paradoksalnie łatwiej. Nikt nie zadawał zbędnych pytań, nikogo nie stawiałam w  niekomfortowej sytuacji, w której nie wiadomo, co powiedzieć, bo wszystko wydaje się bez sensu albo nie na miejscu. Problem w tym, że z czasem nie miałam już dość siły, by udawać przed sobą i całym światem, że wszystko jest w porządku. Mój stan zdrowia drastycznie się pogorszył, nie byłam w stanie samodzielnie funkcjonować. Uśmiechanie się z oczami pełnymi łez zdradzało mnie. Rozpadł się pieczołowicie i starannie budowany mur obronny, którym otaczałam się przez lata. Klęska.

Wtedy okazało się, że to, czego bałam się najbardziej tak naprawdę mnie uratowało. Zaczęłam żyć na nowo. Oddychać. Dziś mogę być zwyczajną dziewczyną, bez pomalowanych rzęs i ułożonych włosów. Nie wstydzę się swoich słabości. To nie moja wina, że jestem chora. Uczę się o tym mówić i prosić o pomoc. Jak to powiedział mój licealny kolega – w takiej sytuacji skrajną głupotą jest odrzucanie faktu, że żyje się w społeczeństwie a nie na bezludnej wyspie. Zwłaszcza, że teraz na każdym kroku przekonuję się, że istnieją wspaniali ludzie, takie Dobre Duszyczki, które nie pozostają obojętne na los takich osób, jak ja.

Kilka dni temu rozesłałam „apel o pomoc” do osób, z którymi od jakiegoś czasu nie miałam kontaktu i które nie miały pojęcia o tym, co przechodzę.  Nie czułam się z tym niekomfortowo. O wiele łatwiej jest ofiarować komuś  wsparcie, niż prosić o nie. Zastanawiałam się, czy to, co robię jest w porządku. Wasze reakcje przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Targało mną tyle emocji, że musiałam ochłonąć, żeby napisać ten post i sklecić coś sensownego. Otrzymałam od Was naprawdę olbrzymią ilość pozytywnych reakcji, ciepłych słów, propozycji pomocy, zapewnień o pamiętaniu w modlitwie. Większość wiadomości czytałam po kilka razy, rycząc jak bóbr. Dziękuję za wszystkie trzymane kciuki, życzenia zdrowia, za to, że jesteście dumni z tego, że się nie poddaję. Dziękuję za tę pomoc, która bezpośrednio przełożyła się na wzbogacenie mojej wirtualnej skarbonki. To wszystko dało mi niewypowiedzianą siłę. Jest moc. :-). Czuję się bezpieczniej finansowo, jestem też coraz bliżej zrealizowania wymarzonych ścieżek terapeutycznych, które mogą pomóc mi w uzyskaniu większej sprawności.

Ze swoją chorobą nie wygram, będzie mi towarzyszyć do końca życia. Ale leczenie, rehabilitacja, na które będzie mnie stać dzięki Waszej pomocy mogą sprawić, że uda się zniwelować chociaż część objawów. Dlatego proszę – nie zapominajcie o mnie. Daliście mi nadzieję, że można zwolnić, a może nawet na jakiś czas zatrzymać mój życiowy kalejdoskop. Jestem pełna optymizmu i nadziei. Otacza mnie teraz krąg bliskich ludzi, a ja mam pewność, że już nigdy nie chcę zostać z tym wszystkim sama. Zatem ja chowam drut kolczasty, zasieki, porozstawiane dookoła tabliczki: „TEREN PRYWATNY. WSTĘP WZBRONIONY!”, a Wy… Po prostu bądźcie i walczcie razem ze mną.

niedziela, 6 grudnia 2015

LIFE IS GOOD

Życie jest dobre. Życie jest piękne. Czasem tylko o tym zapominam…

We wtorek byłam na komisji odwoławczej w ZUS (pierwsze podejście miałam spalone, uznano, że jestem zdolna do pracy). Było kompetentnie i jak na tę instytucję zaskakująco sympatycznie, pozwolono mi nawet wejść do gabinetu z mamą. Ale jaka będzie decyzja to Bóg jeden wie, napiszę o tym pewnie w kolejnym poście. Zejście i wejście na moje czwarte piętro, jazda samochodem, chodzenie, stanie, samo badanie kosztowało mnie bardzo dużo, więc resztę dnia spędziłam standardowo w pozycji horyzontalnej gapiąc się w sufit i podsypiając, póki działały leki przeciwbólowe. Od paru tygodni bardzo boli mnie kręgosłup piersiowy i żebra, więc chwile wyciszenia wykorzystuję na regenerację sił. Wieczór spędziłam za to bardzo miło, na rozmowie i wygłupach z moim Ukochanym, w towarzystwie nie do końca zdrowego jedzenia i drinka (wiem, że nie mogę, ale tak bardzo chciałam się wyluzować). Zasnęłam całkiem wcześnie i nic nie zapowiadało nadchodzącego koszmaru.

Gdzieś koło 2 w nocy wybudził mnie ból. Rozrywający klatkę piersiową, uniemożliwiający oddychanie, przeraźliwy, ostry, nie do zniesienia. Miałam wrażenie, że mój kręgosłup piersiowy rozpadnie się za chwilę na milion kawałeczków. Różne rzeczy w życiu przeszłam – operacje, nastawianie „na żywca” biodra czy barku, bolesną fizjoterapię. Ale to było coś nie do porównania. Odbierało zdolność logicznego myślenia. Jedyne co mogłam zrobić, jedyny, jakże genialny, pomysł, na który wpadłam w tym stanie, to obudzić Jamesa. Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie, co się dzieje, bo mówić mogłam tylko w krótkich przerwach pomiędzy spazmami, wyciem a rzucaniem się po łóżku. No i oczywiście wymiotowaniem. Z bólu rzecz jasna. Jamie robił co mógł – manipulacje kręgosłupa, który chrupał i strzelał, jakby kręgi zbudowane były z folii bąbelkowej, podawał leki, coldpacki, zmieniał zapełniającą się co chwilę miskę, bo nie miałam siły wstawać i jak normalny człowiek rzygać do toalety, mówił do mnie, gdy świrowałam i powtarzałam jak mantrę: „Zrób coś”… Trwało to w sumie jakieś 4 godziny. Cztery godziny horroru dla Jamesa i dla mnie. I dla naszego psa, który z przerażenia zeżarł połowę swojego kojca.

Rano obudziłam się wykończona, obolała i obrażona na cały świat. Czułam wściekłość, że zdarzają się takie rzeczy, że to mnie spotyka. Że moja egzystencja to jakaś cholerna wegetacja w połączeniu z okazjonalnymi momentami masakry. Nadal było mi niedobrze ale musiałam coś zjeść, żeby przyjąć garść porannych leków. I kiedy tak siedziałam, użalając się nad sobą i popijając kęsy suchej bułki słabą herbatą, James poprosił mnie o uśmiech. Albo chociaż o pół. Wycedziłam przez zęby, że jakoś nie mam powodu do radości. Błąd. Przetrwałam noc. Żyję. Mam dla kogo. Życie nadal jest piękne.