Na moje
cholerne Achillesy stosowałam już chyba wszystkie zabiegi fizykalne świata.
Próbowałam też terapii manualnej, tejpów (pisownia konkret, I know), akupunktury
i „wcierek” z maści i żeli wszelakich. Jeśli już pomagało, to na kilka dni, maksymalnie
tygodni. Generalnie zasada jest taka, że jeżeli po zastosowaniu leczenia
zachowawczego nie następuje poprawa, konieczna jest interwencja chirurgiczna. Ponieważ
jednak jestem przypadkiem wyjątkowym i mam, delikatnie mówiąc, problemy z
gojeniem, operacja najprawdopodobniej przyniosłoby więcej szkody, niż pożytku,
bo po dokonaniu rewizji ścięgna i usunięciu zwapniałych elementów szybko
pojawiłyby się nowe, jeszcze bardziej wypasione i zjadliwe, otoczone grubaśnymi
i sztywnymi bliznami… ;-).
Jako, że od
soboty urzęduję sobie w Zakopanem na turnusie rehabilitacyjnym (o tym w następnym
poście), postanowiłam wykorzystać dostępną tutaj bazę zabiegową i spróbować
czegoś nowego – Terapii Falą Uderzeniową SWT (Shock Wave Theraphy). Słyszałam,
że jest to jedna najnowocześniejszych form niefarmakologicznego leczenia bólu
narządu ruchu i może być alternatywą dla leczenia chirurgicznego. Moje pierwsze
spotkanie z falą i od razu 45% mocy tego wynalazku. A podobno jakiś facet
przede mną też miał robionego Achillesa i wytrzymał ledwo 15, na dodatek jęcząc
i sycząc z bólu. Wrażliwiec widocznie. Ja, według fizjoterapeutki przynajmniej,
jestem natomiast twardzielem odpornym na ból. Podobno widać, że dużo przeszłam.
Sam zabieg
mało przyjemny, dziwne uczucie, coś pomiędzy bólem przy robieniu tatuażu a
depilacją ;-). Także ogólnie luz. Ostrzegano mnie wprawdzie, że po jego wykonaniu
może wystąpić „przemijające nasilenie dolegliwości bólowych, które ustępuje zazwyczaj
po 2-3 dniach”. Dlatego wskazane jest stosowanie leków przeciwbólowych
zawierających paracetamol lub okładów z lodu.” Ale tego, co się zaczęło dziać
po kilku godzinach to się nie spodziewałam, bez kitu. Cała okolica ścięgna stała
się zaczerwieniona, spuchnięta i… napierdalała. Tak właśnie, napierdalała. Wjechało
Oxy, ale i tak nie spałam całą noc. Dzisiaj nie mogę zgiąć nogi w stawie
skokowym, mój chód jest iście cyrkowy no i boli epicko. A najśmieszniejsze w
tym wszystkim jest to, że ten zabieg wybrałam dobrowolnie, oczywiście w
porozumieniu z moim osobistym Terapeutą ;-). Jeszcze cztery razy czeka mnie
taka rozrywka, bo pełen cykl składa się z pięciu zabiegów, przy czym trzeba
zachować pomiędzy nimi odstępy przynajmniej pięciodniowe.
Cały myk leczenia
tą metodą polega na tym, że, najprościej mówiąc, fala celowo zaostrza stan
zapalny, rozwala zmienione chorobowo tkanki, dzięki czemu stymuluje i
przyspiesza proces gojenia. SWT rozbija też zwapnienia, zwłóknienia i blizny spowodowane
nawracającymi urazami i w moim przypadku przewlekłym zapaleniem ścięgna. A to
właśnie zwapnienia są podstawową przyczyną bólu i utraty elastyczności. Docelowo
uszkodzona tkanka ma się zregenerować i ostatecznie zostać wyleczona. Zatem
próbujemy, na razie za królika robi noga prawa. Niestety na efekt końcowy będę
musiała trochę poczekać. Ale jest światełko w tunelu, że po zakończeniu tej
imprezy będę miała naprawione, niebolące Achillesy. Ciekawe, jak to jest. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz